wtorek, 8 września 2015

Potejty na DCDC Warszawa 2015

Wzbraniałam się przed zabraniem psa na DCDC w Warszawie od bardzo, bardzo dawna i właściwie do ostatniej chwili...



DCDC w Warszawie jest najmniej lubianą przeze mnie imprezą z obydwu cyklów (DCDC i DOG GAMES). Tłumy, dzieci z balonikami, tłumy, ludzie z nieogarniętymi psami, tłumy, warszawiacy!, jeszcze więcej tłumów... W dodatku kilka lat temu na DCDC w Warszawie Fibi nabawiła się panicznego strachu przed psami (bo TŁUMY). Nic więc dziwnego, że w sobotę nie ciągnęłam jej na siłę ze sobą i pojechałam sama. 

Okej, nie sama, bo ze sprzętem foto-video. Nie miałam jednak ambicji uchwycić każdego występu podczas zawodów (bo i po co?). Całą swoją motywację wycelowałam w Dog Diving, które rok temu było dla mnie nieosiągalne ze względu na obiektyw. W tym roku dysponowałam już teleobiektywem i w związku z tym chciałam spróbować sił na nowym dla mnie polu i pozbierać nowe doświadczenia.




Czy jestem z nich zadowolona? I tak i nie. Ale to co mi się w nich nie podoba zobaczycie sami... lub po prostu zostawię to dla siebie ;)


Drugiego dnia miałam gdzie schować klatkę (dzięki, Krzysiek!), a Fibi umie już w niej odpoczywać, więc pełna optymizmu... i obaw... po zawziętej wojnie z własnymi myślami zabrałam Potejta ze sobą. 

Okazało się, że nie było tak źle! Fibi bez problemu odpoczywała w klatce. Przechodzenie obok psów nie sprawiało jej też większego problemu, choć w tłumie wyraźnie nie czuła się komfortowo. Po przybyciu na Pole Mokotowskie znalazłyśmy kawałek łączki tylko dla nas i wyżyłyśmy się... frisbiaczowo! Fibi poćwiczyła to, co umie, pokazałam jej nowe rzeczy, a przy okazji z Natalią od Ginny poćwiczyłyśmy rzuty (jeśli ktoś przypadkiem widział jak koślawo rzucamy, to proszę zachować to dla siebie! :)).

Fibi przez 95% czasu hasała wokół nas bez smyczy i mimo nowego terenu pełnego zapachu i rozproszeń poradziła sobie wyjątkowo dobrze. Ani razu nie zwiała nie wiadomo gdzie i trzymała się blisko nas.

Ponieważ Fibi lepiej myśli się jak ma schłodzony mózg, było też wodowanie! Muszę przyznać, że piesa coraz chętniej wskakuje do wody, choć wciąż z moją małą pomocą. Brakuje ziemniakowi odwagi i musimy to wypracować w przyszłym sezonie.

Wodowanie jednak nie wyszło nam na dobre, bo po kilkunastu minutach w klatce Fibi zaczęła trząść się z zimna jakby była jedną, wielką ziemniaczaną galaretką. Dlatego przez resztę imprezy chodziłam z Fibi zawiniętą w polarowy kocyk. Tak, było to Potato Burrito. Uprzedzając pytania, na zdjęciu jest ciocia Natalia, nie ja!

Z takim Burritem (i Natalią) przycupnęłyśmy na górce pooglądać ostatnie występy T&F i ku mojemu zaskoczeniu Fibi grzecznie leżała na moich kolanach mimo piesków biegających w te i we wte. Ktoś mi chyba podmienił psa, bo zachowywała się, jakby problemu z kontrolą emocji w ogóle nie miała. Tak samo wcześniej nie odbiegała i nie fascynowała się psami ćwiczącymi frisbee przed występami. Cieszę się z tego, ale jestem ostrożna w pochwałach, bo odnoszę wrażenie, że to jednorazowy pokaz aniołkowatości. Nie do końca wiem co o tym myśleć... ;)

Na sam koniec Fibi przymierzyła się do podium! Może kiedyś... Gdzieś... ;)


A Wy? Byliście, oglądaliście, przeżywaliście, będziecie za rok 
albo na innych imprezach z tego cyklu? :)