Opisane w poście sytuacje są wyłącznie osobistymi przemyśleniami
i nie opisują prawdy obiektywnej. :)
19 listopada na blogu Terlie Team pojawił się post o szeroko rozumianym wpływie psiego światka na jednostkę i jego możliwej, potencjalnej szkodliwości. Polecam przeczytać ten tekst jeszcze przed tym, gdy zabierzecie się za mojego posta. Wpis na blogu Klaudii wywołał wiele kontrowersji, jedni odnaleźli w nim ziarno prawdy, inni wręcz utożsamiali się z autorką, jeszcze inni otwarcie mówili, że sama jest sobie winna i każdy światek wygląda tak samo. Część zupełnie nie zrozumiała intencji wpisu. A ja? Nie ukrywam, że post Klaudii opisał coś, co chodziło mi po głowie od ponad roku.
Ten post nie neguje, nie karci, nie wyśmiewa, nie wytyka palcem, nie rzuca woreczkiem pretensji w poszczególne osoby. Ten post opisuje coś, co obserwuję własnymi oczami. A być może też kogoś zmotywuje.
Istnieje na Facebooku pewien krąg psiarzy wraz ze wszystkimi swoimi składowymi: właściciele, psy, hodowle, fanpejdże, blogi, wpisy, komentarze, zdjęcia i filmy. To ten krąg, w którym każdy się zna, albo przynajmniej o kimś słyszał, każdy śledzi poczynania innych, większość stara się być w miarę na bieżąco z wydarzeniami z prywatnego życia, jak i eventami typu seminaria czy zawody, większość również nie pozostaje biernymi obserwatorami i publikuje swoje posty, zdjęcia, czy filmy. Do tego kręgu należą zarówno młodsi, jak i starsi użytkownicy - nie sposób dokładnie określić kręgu zainteresowanych.
Publikując coś w Internecie wystawiamy się na ocenę, ocenę nie tylko opinii publicznej, opinii odbiorców w zbiorowym rozumieniu, ale także opinię każdej z kolei jednostki, do której dotrze nasz post. Oj, odkryłam Amerykę, powiecie, żadna nowość - są równi i równiejsi! Ale przyjemnie byłoby jednak być tym równiejszym, prawda?
Ci równiejsi - to którzy? Ci, którzy mają fajne psy? Lepsze psy? Zdjęcia? Dobre, choćby półprofesjonalne zdjęcia? Blogi? Dobre blogi? Ale co w naszym psim światku oznacza "dobry"? ...Poprawny? Poprawny względem czego? Ogólnie przyjętych wartości? Ustalonych przez kogo? ...Wartościowy? Czyli prezentujący JAKIE wartości? Zgadzamy się z nimi i dlatego za nim podążamy? ...A może po prostu dobry nie jest koniecznie dobry, ale popularny?
Lajk - w dobie Facebooka jest jak konfetti na cześć postującego. Widzisz zdjęcie, myślisz sobie: fajne! - lajkujesz. Ciekawy film? - lajkujesz. Link - lajkujesz. Zwykły tekstowy post - lajkujesz. Lubimy mieć lajki. Lajki są przyjemne, lajkami ludzie pokazują nam, że to co wklepaliśmy w klawiaturę jest spoko, że się z nami zgadzają, że popierają, że ich rozbawiliśmy, zszokowaliśmy, czy czegoś nauczyliśmy. Dzięki lajkom dowiadujemy się też ile ludzi przyciągnął nasz post. Lubimy lajki. Lubimy komentarze. Lubimy okejki, superki i inne pochwalne interakcje. Lubimy to konfetti. Lubimy widzieć, że ludzie jakoś nas doceniają. Taki jest człowiek - mniej lub bardziej, ale potrzebuje akceptacji.
Nie chcę jednak powiedzieć, że za lajkiem stoi pusty, bezwartościowy kontent. Nie - są Ci, którzy robią coś super i należy im się za to stosowny odzew odbiorców. Nie o nich jednak w całym tym poście mowa. To nie jest post o nich. To nie jest post DO nich. Sęk w tym, że są też tacy, którzy bardzo chcieliby odnieść podobny sukces - być tym równiejszym, być trochę bardziej rozpoznawalnym, czyli mieć jakieś znaczenie w tym ogromnym psim światku, poczuć się zaakceptowanym, trochę "równiejszym", uznanym, docenianym. Lubimy konfetti. Kwestią indywidualną jest też kto ile uznania potrzebuje, by czuć się w danym środowisku komfortowo. Jednym wystarczy, że będą wrzucać coś dla siebie, inni chcieliby sięgnąć po więcej.
Ale jak? Może zacznę publikować więcej postów? Ale te zwykłe nie przynoszą oczekiwanych efektów/lajków... Może opublikuję zdjęcie z jakąś sztuczką? Sztuczka świetna, tylko ta fota... Mogłaby być lepsza, ludzie lubią dobre zdjęcia - ale co zrobię, jeśli nie mam dobrego sprzętu? Może pojadę na zawody, na seminarium, poznam ludzi? A może nagram jakieś video? Znów sprzęt... A co jeśli założyłabym bloga? Opisywałabym życie swoje i mojego psa? W końcu lubię pisać teksty, lubię spędzać czas z moim psem - dobry pomysł. Są pierwsze komentarze! Jak to "szkoda że nie ma zdjęć"? Po jakimś czasie zacznie powodzić mi się z blogiem - może założę fanpage? Co ile dni mam wrzucać zdjęcia, żeby utrzymać odbiorców? Jakie podpisy dodawać? O czym pisać na blogu, jakie tematy poruszać? Co lubią ludzie? Co im dać, by chętnie angażowali się w interakcję ze mną, autorem? Co zrobić, by nie znudzili się tym, co obecnie robię? Więcej zdjęć? Więcej wpisów? Więcej sztuczek? Ciekawsze sztuczki? Filmy?
Heej, czy to już presja? Kto ją na mnie nakłada? Ludzie? A może wydaje mi się tylko, że oni potrzebują więcej, i to ja sama ją na siebie nakładam?
Tuk tuk tuk, karuzela się kręci.
W listopadzie 2014 chciałam mieć swoje miejsce w sieci, gdzie mogłabym publikować postępy z psem. Założyłam bloga. Ludziom spodobało się to, co robię. Do dziś nie wiem gdzie konkretnie leży tak szybki sukces - treść? tematyka/problematyka? zdjęcia? sposób opisywania? Cieszyłam się, bo lubię konfetti. Lubię, jak ktoś klepie mnie po plecach i mówi, że robię fajne rzeczy. Tak już mam. I wpadłam. Po jakimś czasie uświadomiłam sobie boleśnie jedną rzecz - to, co robię, wciąż sprawia mi frajdę, ale równie ważne stało się dla mnie to, jak odbiorą to inni i czy znów ktoś sypnie konfetti.
Niebawem minie rok odkąd zdecydowałam zamknąć bloga i fanpejdża. Rok, odkąd przestałam się martwić co dzisiaj opublikuję. Rok, odkąd przestałam codziennie sprawdzać facebooka, żeby być na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. Rok, odkąd nie zaczynam dnia nadrobieniem ostatnich gunwoburzy na facebooku. Rok, odkąd mój pies zaczął być przede wszystkim dla mnie, a nie także dla moich odbiorców. Dalej lubię oglądać fotki i filmy, które - jak chcę wierzyć - nie są na pokaz, a są wspomnieniem właściciela. Mimo wszystko, mija rok, odkąd głęboko w dupie mam to kto z kim po co i za ile.
Co się zmieniło? Hmm, to był zdecydowanie najbardziej produktywny rok w moim życiu. Odeszłam od komputera. Wzięłam się trochę za frisbee, wystartowałam w pierwszych zawodach, wzięłam pierwsze lekcje. Nawiązałam kontakt z nowymi ludźmi, którzy umożliwili mi wykonanie pierwszych szczeniaczkowych sesji - czyli "odkryłam" coś nowego, co bardzo polubiłam. Dwukrotnie wyleciałam do Hiszpanii, by współpracować z Paco, a przy okazji poznałam masę świetnych Hiszpanów, z którymi mam nieustanny kontakt i jeszcze więcej planów. Poprowadziłam dwa obozy fotograficzne i nie zamierzam na tym przestać. Poznałam jeszcze więcej ludzi, którzy otworzyli przede mną kolejne furtki - efekty poznacie w przyszłym roku. Zdobyłam kilka takich znajomości, w obronie których skoczę w ogień. Takich realnych, nie tych pikselowych.
Ale co najważniejsze w kontekście tego bloga, zaczęłam cieszyć się z mojego psa takim jakim jest. Serce mi się raduje jak widzę jak robi to co lubi, kica sobie po łąkach, górach, lasach na wspólnych wycieczkach, leniuchuje, bawi się zabawkami. Wcześniej też to robiła, ale "koniecznie" trzeba było wrzucić o tym info do Internetów! Prowadzenie bloga było fajne. Lubiłam to, i brakuje mi czasem tego, że nie mogę "uczyć" ludzi, pisać DIY czy poradników. Lubię dzielić się wiedzą i opinią. Blog stanowił też motywację, bo zanim coś się w Internety wrzuci, to trzeba coś zrobić, gdzieś pójść, czegoś się nauczyć. Nieświadomie jednak uległam presji, którą być może sama na siebie nałożyłam, a później jeszcze się jej poddałam. Taaak, patrzcie, przyznaję się do błędu! Ale czy na pewno w 100% sama jestem sobie winna, skoro cały ten cyrk dodatkowo napędzany był także otaczającym mnie środowiskiem?
Tak, powiecie - nie przesadzaj, to wszystko mogłabyś uzyskać wciąż działając w psiej społeczności. Ale dobrze mi z tym, że nie dzielę już energii między "życie w realu" i "życie w internecie". Miałam z tym problem - już się go pozbyłam. Takie było moje lekarstwo. Wy może dacie radę to łączyć - ja nie chcę. Teraz całą energię wkładam w to życie, na które mam realny wpływ, na moje najmojsze "tu i teraz", w swojego psa, w rozwijanie siebie, a nie w dbanie co kto jak kiedy i dlaczego o mnie usłyszy. To, co robię teraz jest znacznie bardziej produktywne od tego, co robiłam rok temu, mimo że paradoksalnie według światka, w którym rok temu istniałam, teraz "jestem martwa", bo "nie wrzucam nic na fejsa".
Ah, owszem, mogłabym podziałać też w psim światku. Mogłabym być "ta równiejsza". Mogłabym może osiągnąć jakiś sukces... Przecież są z pewnością osoby, którym wychodzi to na dobre, które świetnie się w to miejsce wpisują i absolutnie nie mówię, że są złe. Chwała im za to, że się spełniają. Ale czy warto się tak uganiać, żeby komuś jakkolwiek dorównać, dotrzeć do tego samego miejsca? Jeśli już potrzebujemy rozgłosu, bo lubimy konfetti - może warto jednak wydreptać własną ścieżkę, napisać swoją historię, i mieć z tego jeszcze większą satysfakcję?
Pamiętacie? Ten post nie neguje, nie karci, nie wyśmiewa, nie wytyka palcem, nie rzuca woreczkiem pretensji w poszczególne osoby. Ten post opisuje coś, co obserwuję własnymi oczami. A być może też kogoś zmotywuje.
Ot, taki mój przypadek! Opisałam swoją historię, tym samym wyjaśniając niedomówienia sprzed roku. Jak wspominałam na początku, przedstawione tu informacje nie są prawdą objawioną, jak i nie każdy przejdzie tę samą drogę. Niektórzy stwierdzą, że gadam głupoty, że opisane przeze mnie zjawisko nie istnieje. Ktoś mnie wyśmieje, ktoś machnie ręką. A może kogoś zmotywuję?
Ej, ekipo! Sukcesów życzę, żebyście zrobili coś dla siebie, a nie ze względu na innych!