Te dwa tygodnie były usiane dziwnymi zdarzeniami, które skutecznie uniemożliwiły nam efektywną pracę. Część dni była względnie udana, ale zdarzyła się pewna czarna seria... Naprawdę, dla mnie było to najgorsze 7 dni od ponad 18 lat! Mimo to powalczyłyśmy z przeciwnościami losu i udało nam się odhaczyć parę malutkich sukcesów. Co takiego zadziało się przez ostatnie 14 dni?
Będzie tasiemiec, ale w końcu to
streszczenie dwóch tygodni! SORRY! :)
Przede wszystkim muszę Was przeprosić za brak sensownych, lustrzankowych zdjęć. Aparat wyciągnęłam ze dwa razy, w tym raz do nagrania filmu, a drugi na psią wystawę, gdzie oczywiście nie Fibi była głównym obiektem do fotografowania. A aparat w telefonie to nie to samo, zdecydowanie...
Dwa tygodnie wyzwania przypadkiem zostały otulone klatkową klamrą, bo zarówno okolice 1, jak i 14 lipca spędziłyśmy na przyzwyczajaniu psa do klatki. Na początku miesiąca wybrałyśmy się w podróż do rodziny i była to pierwsza wyprawa w samochodzie, w klatce. Fibi zniosła ją wyjątkowo dobrze, ale strasznie się ślizgała... wobec czego drogę powrotną spędziła na zakupionej w hipermerkecie macie antypoślizgowej. Niebo a ziemia! :)
Po naszym powrocie osiągnęłyśmy jeszcze jeden mały sukcesik i nauczyłyśmy się puszczać bąbelki. Jestem w szoku, że Fibi tak polubiła tą sztuczkę, tym bardziej, że sama nie lubi wody... a w szczególności wtedy, gdy wlewa jej się do nosa. Może dzięki tej sztuczce polubi pływanie i przekona się, że to nic strasznego?
[HD] Idealna sztuczka na takie upały - polecamy! Fibi załapała o co chodzi podczas jednej, kilkuminutowej sesji, a w dodatku obydwie dobrze się bawimy przy tym rozchlapywaniu wody. :DBĄBELKI! :D
Posted by Fibi on 7 lipca 2015
Następnego dnia postanowiłyśmy trochę przypakować i poleżałyśmy na dysku sensomotorycznym ;) Od czegoś trzeba zacząć, prawda? :) A tak na serio, skupiłyśmy się na mięśniach tylnych łap i świadomości zadu. Strasznie nam tego brakuje, ale Fibi coraz szybciej łapie, że ma dwie nóżki pod ogonkiem, które nie tylko majtają się z tyłu za ciałkiem, a można nimi samodzielnie poruszać! :)
Tego samego dnia przyszły do nas okucia i materiały! Nie wszystkie były dla nas, ale nie mogłam się oprzeć, by nie zrobić zbiorowej foty. Część materiałów już wykorzystałyśmy i szykujemy DIY dla posiadaczy psich klatek. Stay tuned!
W między czasie zarezerwowałam także bilety na pociąg - mamy otwartą furtkę na DG Sopot, ahh, coraz bliżej plaży! :)
Przez kolejne dni pogoda wyglądała tak, jak na panoramach poniżej. Raz słońce, raz burza. Odechciało nam się wszystkiego. Potęgował to fakt, że strasznie chciałam wypróbować nowy nabytek - namiot, ale nie mogłam rozstawić go w deszczu. Czekając z dnia na dzień na słońce i suchą trawę nie robiłyśmy niiiiiiic... Tak, my też czasem często leniuchujemy!
Poza tym, coraz lepiej wychodzą nam obroty - są o wiele żwawsze, weselsze, skoczne, a Fibi potrzebuje coraz mniej widocznego gestu, by je wykonać. A jeśli chodzi o mnie, powoli spełnia się punkt "rozkręcić biznes" i w końcu kupiłam adresówkę! Wzięłam się też za jakieś ćwiczenia, ale po dwóch dniach wygrały zakwasy i "eee, brak czasu" którego mam mnóstwo. Fail :)
Teraz część dla tych, których nie denerwuje narzekanie na wszystko po kolei... Ale to był naprawdę pechowy tydzień. Na szczęście bardziej dla mnie, niż dla psa.
Teraz część dla tych, których nie denerwuje narzekanie na wszystko po kolei... Ale to był naprawdę pechowy tydzień. Na szczęście bardziej dla mnie, niż dla psa.
Ponarzekajmy!
1. Zaczęło się od tego, że na godzinę przed wyjściem z domu i wyjazdem na kilka dni panowie Robotnicy spod Sklepu w Kropki postanowili (akurat wtedy) zrobić dziurę w betonie. Dziura w betonie w jakiś totalnie niezrozumiały dla mnie sposób odcięła pół osiedla od Internetu. Na godzinę przed wyjściem... i na 5 minut przed wysłaniem zdjęć z sesji do klienta. Jakoś musiałam klientowi wytłumaczyć, że zdjęcia niby są, ale musi na nie poczekać jeszcze 3 dni... Wstyd i porażka.
2. Na wyjeździe spotkał nas pan Ból na łapce, który szybko został zażegnany (chorerne ziarenka trawy). Niestety, weterynarz, gdy usłyszał, że jesteśmy z Warszawy, pomyślał: pewnie bogate i zaśpiewał 40zł za dezynfekcję i wyjęcie ziarenka. Coś, to tydzień wcześniej zrobiłam sama (tylko spomiędzy opuszek). Cóż, teraz doszła porządna opuchlizna i wolałam udać się do specjalisty. Spanikowałam - niepotrzebnie. Mimo wszystko chodzi tu o zdrowie zwierzaka, więc nie rozpamiętuję sprawy... po prostu mam nauczkę na przyszłość, żeby nie mówić, że jestem ze ohahstolycy.
3. W między czasie rozstawiłam wyczekiwany przez nas namiot, który miał być schronieniem na nadchodzące DG Sopot. Rozstawiłam i się załamałam. Szmatka, która przyszła była prawie o połowę węższa i o połowę tańsza niż to, co zamówiłam. Zupełnie nie spełniała moich wymagań. Napisałam reklamację i znów się załamałam, bo na jej rozpatrzenie firma miała 14 dni. Dwa tygodnie czekania, chwila na działanie, wymiana towarów - rany boskie, możemy nie zdążyć do DG Sopot, a trzymanie psa 3 dni w słońcu mnie nie urządza! W dodatku kontakt z człowiekiem odpowiedzialnym za odpowiadanie na maile był bardzo utrudniony (piszę kobiecie o namiocie, a ta odpowiada "tak, wymienimy materac"!?). Na szczęście kilka dni później sprawa się skończyła i dostałam to, co pierwotnie zamówiłam.
4. Z trzech umówionych spacerów nie poszłam na żaden. Pierwszy utrudnił facet rozrzucający mięso z trutką w miejsce spaceru, za drugim razem po prostu nie przespałam całej nocy i nie czułam się na siłach by jechać skoro świt do Warszawy (kocham moją ekipę i pomysł "hej, wstańmy na 5:30 na Pola Mokotowskie"), a za trzecim razem sprawę utrudnił deszcz. Jak się domyślacie, straciłam trzy ogromne szanse na ćwiczenia z Fibi.
5. Miałam do zrealizowania zlecenie na stronę internetową. Kiedy już się za to zabrałam okazało się, że znów nie ma Internetu.
6. Na domiar złego przez 6 dni nie miałam w domu ciepłej wody. To uczucie, kiedy po męczącym dniu o 3 w nocy idziesz się wykąpać i uświadamiasz sobie, że znowu musisz 10 minut przyzwyczajać się do lodowatej wody... a przecież już dawno byłbyś w ciepłym łóżeczku...
7. Wczoraj pojechałam zrobić parę zdjęć do tego posta i udokumentować nasze pierwsze starcia z namiotem i klatką. Wzięłam aparat, trzy obiektywy, zapasową kartę, ale bateria to została w domu i beztrosko się ładowała.
Naprawdę, gdyby nie to, że potrafię się śmiać z takich rzeczy, wykitowałabym już dawno temu. Choć mimo pozytywnego nastawienia miałam już szczerze dość i modliłam się o poniedziałek - jak nigdy :)
Naprawdę, gdyby nie to, że potrafię się śmiać z takich rzeczy, wykitowałabym już dawno temu. Choć mimo pozytywnego nastawienia miałam już szczerze dość i modliłam się o poniedziałek - jak nigdy :)
Na koniec muszę wspomnieć o tym namiotowo-klatkowym wypadzie, coby nie wyszło, że tylko narzekamy. Faktycznie, Fibi poszło naprawdę nieźle i muszę Potejta pochwalić. To był nasz pierwszy raz z ćwiczeniami w klatce poza domem, więc wyjeżdżając miałam kilka obaw. Jednak okazały się one niesłuszne!
Po pierwsze, namiot okazał się być całkiem fajny. Uwielbiam daszek z przodu i okienko z tyłu, które poprawia wentylację (zależało mi na tym ze względu na zwierzaki w środku). Po drugie, wowowow, nie sądziłam, że Fibi wytrzyma prawie pół godziny siedząc w klatce beze mnie na horyzoncie! Co prawda pomrukiwała tam coś, ale nie szczekała i się nie samo-nakręcała. Ogromny postęp, biorąc pod uwagę to, że na DCDC wychodziła z siebie gdy znikałam z pola widzenia, a w mieszkaniu gdy tylko usłyszała, że wychodzę podnosiła cichy pokutny lament, aż w końcu nie wytrzymywała i zaczynała szczekać! WOW! Po trzecie, naprawdę fajnie wychodziło jej wysyłanie do klatki w rozproszeniach i wciąż czerpała z tego radość.
Jestem w stanie przymknąć oko nawet na spektakularną ucieczkę do sznaucera i pościg przez długie, długie -dziesiąt metrów. A nawet na zerowe skupienie i uleganie rozproszeniom, czego nie ćwiczyłyśmy od około tygodnia. Brak spacerów z psią ekipą zdecydowanie nam nie służy...
Czym byłby ten post bez szybkich wniosków? W mojej łepetynie kłębi się masa przeróżnych stwierdzeń, każde z innej bajki, a jednak coś je łączy. Przede wszystkim musimy przycisnąć kontrolę emocji, bo nie ruszyłyśmy tego ani trochę. Musimy też wypracować kontakty ze sznaucerami (to jedyna rasa, na którą Fibi reaguje "oborrrze, muszę powąchać, teraz, klapki na oczach"). Po drugie, muszę popchnąć naukę zostawania w namiocie i sprowadzić pozorantów, którzy imitowaliby ruch na zawodach - wchodzimy na wyższy level.
To wszystko ma jeden mianownik - spotkania z innymi psiarzami. Poszukiwania odpowiednich spacerowiczów uważam zatem za rozpoczęte :) Priorytetem stają się zatem zachowania niezbędne do funkcjonowania podczas DG Sopot.
A dziś znów wybywamy w podróż. Tym razem wezmę baterię do aparatu, namiot, klatkę, Nooksa i nowy wyrób DIY, a kiedy przyjadę - będzie co relacjonować! I będzie dużo, dużo lepszych zdjęć. Obiecuję! ;)